Jesteś tutaj: Start
Pułapka nadopiekuńczości. Czy wyrządzamy krzywdę swoim dzieciom, starając się za bardzo? Jesteśmy przemęczeni. Zmartwieni. Puści. Nasze domy nadają się do katalogów reklamowych, starannie dobieramy jedzenie i wino, ale podejście do dzieciństwa coraz bardziej przypomina wyścig zbrojeń po osiągnięcia. Czy możemy w takim razie powiedzieć, że wiedziemy z naszymi dziećmi „dobre życie”?
W zasadzie od początku rozumiemy, że dziecko to indywidualna jednostka, ale jednocześnie chcemy, aby swój pierwszy krok postawiło w miejscu, w którym my zostawiliśmy nasz ostatni. Chcemy je wspierać, aby czerpało z tego, co wiemy i co możemy mu zapewnić. Chcemy, aby sięgało po dyscypliny, dzięki którym będzie mogło się rozwijać, i korzystało z okazji, które zmaksymalizują jego możliwości. Wiemy, czego trzeba w dzisiejszym świecie, aby odnieść sukces, i chętnie chronimy nasze dzieci oraz nimi kierujemy. Chcemy je wspierać na każdym zakręcie życia – bez względu na cenę. Czy jednak ich nie krzywdzimy, starając się za bardzo?
„Pułapka nadopiekuńczości” to książka o rodzicach, którzy przesadnie angażują się w życie swoich pociech. O miłości i lęku ukrytych pod nadmiernym zaangażowaniem. I o tym, jak możemy pomagać naszym dzieciom osiągać więcej sukcesów, stosując inne podejście wychowawcze.
Nadopiekuńczość rodziców powoduje, że dzieci wyrastają na emocjonalne kaleki
Są ofiarami swoich rodziców. Amerykanie mówią o takich rodzicach „helicopter parents”, bo krążą nad dziećmi jak śmigłowiec ratunkowy.
Zanim u nastoletniego Mikołaja z Krakowa wykryto depresję, miał pewien problem: nie potrafił dotrzeć do domu, nawet jeśli chodziło tylko o przejście kilometra chodnikiem. Myślał, że jest nienormalny. Dopiero psycholog mu uświadomił, że nic w tym dziwnego, przecież nigdy sam po mieście nie chodził, nie wiedział, że można kogoś zapytać o drogę. Więc zdziwił się, gdy w wakacje rodzice, którzy wcześniej nie puszczali go nigdzie samego, pozwolili mu na kilka dni wyrwać się z czwórką kolegów do domku w lesie. Poczuli się jak psy spuszczone z łańcucha – zapalili świeczkę, a potem marihuanę. Mikołaj obudził się, gdy domek stał w płomieniach, udało mu się ocucić jednego kumpla, wybiegli na poszukiwanie wody.
– Gdy wrócili, nie było już kogo ratować. Nie przyszło im do głowy, że w pierwszej kolejności powinni wyciągnąć kolegów z płonącej chaty. Nikt ich nie nauczył, jak postępuje się w skrajnych sytuacjach. Nawet nie wiedzieli, że takie istnieją. Zawsze myśleli za nich rodzice – opowiada Ryszard Izdebski, psycholog, terapeuta, związany ze stowarzyszeniem SIEMACHA.
Mikołaj to ofiara nadopiekuńczych rodziców. A takich jest w Polsce coraz więcej. Na takich rodziców Amerykanie ukuli zwrot helicopter parents (helikopterowi rodzice): bo krążą nad dziećmi jak śmigłowiec ratunkowy, nie dając im szansy, by nauczyły się brać odpowiedzialność za swoje życie. Naukowcy z USA mówią już o epidemii rodzicielskiej nadopiekuńczości. Z ich najnowszych badań wynika, że stała się ona jedną z głównych przyczyn problemów psychicznych licealistów i studentów. „Wychuchane, dorastające dzieci borykają się z nieustannym smutkiem, przygnębieniem, niepokojem, poczuciem samotności i bezradnością. Wychowujemy »egzystencjalnych impotentów«" – napisała w wydanej właśnie książce „Jak wychować dorosłego?” Julie Lythcott-Haims, znana amerykańska autorka poradników z Uniwersytetu Stanforda. Cytuje m.in. badaczy z uniwersytetów w Tennessee i Chattanooga, którzy zauważyli ścisły związek między przesadną opieką a występowaniem u młodych ludzi stanów lękowych i depresji. Do takiego samego wniosku doszli również terapeuci z ośrodka terapii uzależnień w Los Angeles: ich zdaniem problemy psychiczne u dzieci helikopterowych rodziców występują równie często jak u młodocianych więźniów.
– Te dzieci rzeczywiście często hodowane są jak w więzieniu – zauważa dr Aleksandra Piotrowska, psycholog rozwojowa z Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie mają własnego życia i własnych doświadczeń, żyją życiem i emocjami dorosłych. To dzieci bez tożsamości, bez ukształtowanego „ja”.
Są ofiarami swoich rodziców. Amerykanie mówią o takich rodzicach „helicopter parents”, bo krążą nad dziećmi jak śmigłowiec ratunkowy.